Bajka o mieście

maluję miasto
kwitną drzewa
zapach bez płci
przenika myśli
to znaczy czuję
zmęczone słowa
szukają miejsca
na spoczynek
w kołysce parku
ustawiam ławki
i popielniczki
ciągle tu palą
maluję miasto
cienkim pędzelkiem
jedwabne szczęście
pełne motyli
krople rosy
nanizane na sznurek
perlą się pod górę
cisza
zaległy oddech
wraca po chwili
słyszę jego szelest
czułe mruczenie
maluję miasto
bez domów
zieleń spłowiałą i cienie
tu jest cezura
czekam

Tato,

to ja
Twoja oblubienica
księżniczka przezroczystej sceny
weź mnie
do źródła wieczności
odziana w firanę wiatru
dosiądę wierzchowca
na biegunach czasu
milość zranioną
o pochyłych plecach
w przedwojennym wydaniu

obejmij mnie
zegar na wieży
od wieków klepie biedę
w huśtawce dumy i pokory
zrobiłam Ci herbatę
z malin i jeżyn
jak kiedyś
w czerwonym kubku na stole
i znowu siedzę na drzewie
bliżej Ciebie
wybacz